Influencerki to taki dziwny rodzaj człowieka, który zwykle bardzo niewiele potrafi, ale zawsze bardzo dużo wymaga. Poza pierwszą ligą krajowego influencingu, czyli m.in. Jessicą Mercedes, Maffashion czy niestety (wyjątkowo niezdolną) Little Monster, istnieje druga, trzecia, a nawet zapewne czwarta liga. 

IM DALEJ W LAS, TYM WIĘCEJ PRETENDENTEK, KTÓRE ZWYKLE ZANIM ZOSTANĄ (JEŚLI W OGÓLE) GWIAZDAMI, JUŻ MAJĄ GWIAZDORSKIE NAWYKI.

O tym, że influencerki żebrzą o darmowe bilety na koncerty i festiwale, wakacje czy iPhone’y wiemy nie od dziś. Poszczególne marki nie chwalą się błagalnymi wiadomościami od milusińskich, lecz sam widziałem wiadomości od pewnej fashionistki, która ma dziś prawie 200 tysięcy obserwatorów na Instagramie i bardzo, bardzo prosiła o MacBooka w zamian za oznaczenie.

O ile taki MacBook czy wakacje to wydatki większego rzędu, o tyle obiad w knajpie jest o niebo mniejszym kosztem. Okazuje się jednak, że niektóre pretendujące do wielkiego świata instagramerki postanowiły spróbować wykorzystać swoją pozorną popularność by… dostać darmowy obiad.

Cały Gaweł, popularna knajpa w Sopocie (niebawem tam gramy!), w ostatnich tygodniach na swoim Instagramie opublikowała kilka screenów rozmów z influencerkami. Widzimy na nich żenującą próbę wymuszenia darmowego jedzenia w zamian za zdjęcie z knajpy.

NIEZŁA RZETELNOŚĆ DZIENNIKARSKA: DAJ MI ZA DARMO, TO POWIEM WSZYSTKIM, ŻE FAJNE. 

Od razu uprzedzam, że takie cuda to tylko wśród ludzi bez kręgosłupa moralnego, bo przykładowo dziennikarz mody Tobiasz Kujawa czy Suzy Menkes, redaktorka amerykańskiego Vogue’a, nie przyjmują prezentów od marek. Dzięki temu mogą zachować niezależność i nie mają prawa zostać posądzonym o przekupstwo.

Redakcja Vogule Poland nie boi się takich posądzeń, więc na wszelkie prezenty chętnie czekamy. W knajpach zaś płacimy sami. Wiecie dlaczego? Bo szanujemy pracę każdej osoby i nie wyobrażamy sobie, żeby lajki miały to zmienić.